Oczywiście w każdym przypadku załatwiano sądownie sprawę adopcji. Niejednokrotnie nie mając już nadziei na doprowadzenie do zajścia w ciążę kobiety, gdy lata mijały, proponowałam adopcję i nierzadko w odpowiedzi — wysłuchiwałam dziesiątki mrożących krew w żyłach opowieści o tym, jakie to okropne były adoptowane dzieci, jak nie chciały się uczyć, kradły i sprawiały mnóstwo zmartwień przybranym rodzicom. Pomimo tych rozlicznych zastrzeżeń radziłam jednak adoptowanie dziecka dodając na marginesie: czy ma pani gwarancję, że pani własne dziecko nie będzie kłamało, kradło, czy nie będzie trudnym dzieckiem, jeśli mają to być cechy wrodzone? Osobiście jestem przekonana, że dziecko troskliwie i starannie chowane nie powinno sprawiać takich kłopotów. Tym więcej, że do adopcji staraliśmy się o dzieci zdrowe, od młodych dziewcząt, a nie było dzieci niewiadomego pochodzenia albo z rodzin alkoholików, które mogły być dziedzicznie obciążone. Ostatnim argumentem z mojej strony były słowa: „jeżeli pani w żaden sposób nie potrafi sobie z nim poradzić, to odda go pani mnie, a ja go wychowam”. Jakoś dotąd żadnego mi nie przyprowadzono, natomiast wielokrotnie z różnych źródeł dowiadywałam się, że życie dzieci i przybranych rodziców układa się szczęśliwie.