Duch wychowania autorytarnego nadal przepełnia atmosferę małych, ciasnych pokoi dziecięcych. „Grunt to dyscyplina!” – oto podstawowa zasada pedagogiczna. „Nie zaszkodzi od czasu do czasu przylać” – twierdzą nadal rodzice, którzy przyprowadzają do mnie swoje dzieci, przysparzające im licznych kłopotów, z nadzieją, że psycholog z pewnością przywoła ich latorośl do porządku.
Większość dzieci znosi w swoich rodzinnych domach prawdziwe katusze. Przysłowiowe cudowne dzieciństwo jest dla większości z nich piekłem, w którym króluje przemoc. „Rokrocznie 15 000 dzieci jest maltretowanych fizycznie przez matkę lub ojca, a 200 traci życie z rąk rodziców”. Liczbę przypadków stosowania przemocy fizycznej wobec dzieci szacuje się nieoficjalnie na 400 000. Mimo to Niemieckie Towarzystwo Ochrony Zwierząt liczy około 600 000 członków, Niemieckie Towarzystwo Ochrony Praw Dziecka zaś zaledwie 15 000 członków. Problem znęcania się nad dziećmi, zwłaszcza psychicznego pastwienia się nad nimi, jest nie dostrzegany przez społeczeństwo. W społeczeństwach europejskich nie nastąpiła dotychczas ani jedna poważna próba wprowadzenia antyautorytarnych metod wychowania, tak przynajmniej wynika z moich obserwacji. Przez dość krótki okres (od 1969 do 1972) panowała moda na bardziej liberalny styl wychowawczy, praktykowany przez niewielką grupę pedagogów, co można by, od biedy, uznać za taką próbę. Niemniej jestem zdania, iż w ostatniej dekadzie presja wychowania autorytarnego zamiast zelżeć, nasiliła się. Stan ten należy tłumaczyć coraz silniejszymi frustracjami i stresami, na jakie są narażeni rodzice: przeciążenie pracą, mozolne dążenie do podnoszenia stopy życiowej, walka
o karierę, narastająca nerwowość i nasilenie się objawów psychosomatycznych. Presja, jakiej podlegają rodzice, jest przenoszona na dzieci w formie dyktatury wychowawczej.