Zatrzymałam się, zrobiłam wykład o tym, jak się przygotowuje roztwór do opryskiwania, i zapytałam, co ona wyprawia, przecież te kalafiory to trucizna. Wzruszyła ramionami i mruknęła: ,,a bo ja to będę jadła!”, ale nie przyszło jej do głowy, że sypanie ręką i wdychanie rozpylonej w powietrzu trucizny zatruje jej organizm znacznie bardziej niż kalafiory ewentualnych niewinnych konsumentów. Miałam w naszej poradni pacjenta, młodego trzydziestoczterolet- niego rolnika, który przyjechał z żoną do Warszawy, aby się leczyć, ponieważ żona dwie pierwsze ciąże poroniła, a potem urodziła kolejno dwoje nienormalnych, debilnych dzieci, z których jedno żyło pół roku, drugie półtora. Pacjent był rolnikiem zamożnym, miał duże gospodarstwo rolne i hodowlane, całkowicie zmechanizowane, prowadzone w sposób ultranowoczesny, no i oczywiście serce mu się krajało, że nie będzie komu zostawić tych dostatków, nie mówiąc już o tym, że mając dzieci, ma się i pewną wyrękę w pracy. Zajęłam się przebadaniem żony, a męża skierowałam na badanie nasienia. I co się okazało? Plemniki były prawie zupełnie zniszczone, zdegenerowane i niedorozwinięte, a było ich tak mało, że aż dziw, skąd się wzięły ciąże. Po konsultacji z lekarzem andrologiem okazało się, że rolnik, stosując w gospodarstwie dużą ilość wszelkiego rodzaju nawozów i środków ochrony roślin, oczywiście nie używając ubrania ochronnego ani maski, doprowadził do takiego wyniszczenia własnych plemników. Poronienia i nienormalne dzieci były skutkiem nieprawidłowego gospodarowania.