W efekcie terapii powstają ciąże mnogie: dwojaczki, trojaczki, pięcioraczki, które parę dziesiątków lat temu były niezwykłym ewenementem, a nawet szesnastoraczki we Włoszech, o czym pisała prasa naukowa przed kilku laty (oczywiście urodziły się niezdolne do życia). Tak energiczne działanie wbrew naturze zawsze wydawało mi się ryzykowne. Uważam, że jajeczka, wyrzucane na siłę z jajnika, mogą być słabe bądź niedojrzałe. Jak pokazują jednak statystyki światowe z ostatnich lat, wiele kobiet leczonych klomifenem uzyskuje w efekcie dziecko zdrowe i normalnie rozwinięte. Czytając prace naukowe o inplantacji jajeczek u kobiet niepłodnych, dowiedziałam się, że autorzy mają liczne zastrzeżenia co do jakości jajeczek uzyskanych tą drogą. Wiele jest uszkodzonych, zarodki źle się rozwijają, ciąże po inplantacji nie bywają donoszone, z czego należy wnosić, że jajka takie są jednak niepełnowartościowe, co potwierdziłoby słuszność moich zastrzeżeń w stosunku do „niefizjo- logiczności” tej metody. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę sporą liczbę dzieci zdrowych uzyskanych po klomifenie można by sądzić, że jajka ulegają selekcji w organizmie kobiety i z kilku wyrzuconych przez jajnik pozostają przy życiu tylko te najlepsze. Ale nawet tak wyselekcjonowane wymagają specjalnej troski, którą zapewnić im może — stwarzając komfortowe warunki rozwoju — organizm i macica matki, natomiast nie zawsze wytrzymują manipulacji inplantacyjnych.