Pierwszy wariant, który głównie dotyczy adopcji dzieci kilkuletnich, to wytłumaczenie dziecku, póki jest jeszcze malutkie, a problemy rodzicielstwa nie są dla niego tak bardzo ważne, że mamusia i tatuś nie żyją, że był sam bez mieszkanka, bez jedzenia i że został wzięty, by miał mamusię i tatusia. Po kilku latach rewelacja, że jest podrzutkiem, nie staje się dla dziecka wstrząsem. W znanym mi przypadku zawiadomiło ono przygodnego informatora z oburzeniem, że nie jest żadnym podrzutkiem, tylko tatuś i mamusia jego umarli, a teraz ma nowych rodziców, którzy się nim opiekują i go kochają. W takim układzie niepożądane informacje osób postronnych umacniają i utrwalają jeszcze więzy uczuciowe między dzieckiem a przybraną rodziną. Drugi wariant, trochę bardziej skomplikowany, i możliwy do realizacji w przypadkach, gdy wiadomo było, kiedy mniej więcej przyjdzie na świat dziecko — matka ciężarna przebywała w zakładzie dla samotnych matek lub rejestrowała się w Oddziale Adopcji Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Matka adoptująca symulowała ciążę, wpychając jasiek pod pas elastyczny. Mogła to robić nawet na kilka tygodni przed spodziewanym porodem, mówiąc zainteresowanej rodzinie, że kryła się z tą sprawą tak długo, ponieważ nie była pewna, że ciąża się szczęśliwie sfinalizuje. Po czym, gdy dziecko przyszło na świat, przybrana matka szła na kilka dni do pensjonatu klasztornego (mieszczącego się niedaleko szpitala), a rodzinę i znajomych powiadamiano, że jest w szpitalu rodzi. Odbieranie dziecka odbywało się ze specjalnym ceremoniałem, żeby nikt nie miał podejrzeń. Przybrana matka przychodziła do szpitala położniczego, przebierała się w szlafrok i pantofle w gabinecie siostry przełożonej, po czym pielęgniarka ubierała dziecko w rzeczy przyniesione przez rodzinę i matka wychodziła do nich z dzieckiem na ręku. Nie zdarzyło się, żeby ktokolwiek, prócz rodzonego męża, który oczywiście był wtajemniczony w całą sprawę, domyślił się symulacji.