Pewien ojciec (aptekarz z zawodu) zgłosił się do mnie z prośbą o pomoc, ponieważ jego córka zaczęła mieć poważne kłopoty z nauką. Na moją sugestię, iż kłopoty córki wcale nie muszą wynikać z jej niedociągnięć umysłowych, że ich przyczyną jest raczej wadliwy sposób nauczania, zareagował następująco: „Nie sądzę, żeby tak było. Szkoła przecież przygotowuje do życia, jasne więc, że nie może być mowy o całkowitej swobodzie i braku przymusu. Tu panują surowe prawa selekcji. Moja córka musi się dobrze uczyć, żeby potem dać sobie radę w życiu zawodowym. Teraz musi nauczyć się tego, co jej się przyda później: dyscypliny, porządku, wytrwałości i pilności”. Wyjaśniłem ojcu, że kłopoty córki są przejawem jej buntu przeciw bezlitosnej machinie zewnętrznej manipulacji i że
w rzeczywistości świadczą o jej zdrowiu psychicznym. Na to ojciec: „Ładne mi zdrowie, skoro córka nie uzyskuje takich wyników w nauce, na jakie ją stać. Pragnę przecież wyłącznie jej dobra i nie chcę, żeby potem zawsze lądowała w życiu na szarym końcu tylko dlatego, że zachciało jej się zdrowego buntu. Nikogo nie będzie interesowało jej zdrowie, gdy na maturze wypadnie jej średnia 3,7. Żeby studiować farmację, musi mieć średnią ocen 1,8, a przynajmniej 2,5. W przyszłości przejmie moją aptekę – co jej wtedy przyjdzie z pańskiego twierdzenia o zdrowiu psychicznym i swobodnym rozwoju inteligencji?” Pojęcie rozwoju inteligencji uległo deformacji w kierunku czynnika decydującego o sukcesie życiowym, który jest wartością absolutną. Pojęcia: zdrowie psychiczne, moralność, rozwój osobowości, kreatywność – stały się puste i bezwartościowe. Tak daleko sięga tyrania układów zewnętrznych nad psychiką.