Już na pewno nie dzieje się tak w sytuacji abstrakcyjnego zabijania na odległość przez „naciśnięcie guzika wyzwalającego broń rakietową”, jak to słusznie zauważył Lorenz. Nie ulega wątpliwości, że człowiek zdrowy na ciele i umyśle reaguje kontragresją (obrona konieczna), na przykład, na akt przemocy ze strony napastnika. Błędne jest natomiast przekonanie, że obie osoby, napastnik i ofiara napadu, działają pod wpływem instynktu, kierowani popędem agresji, i że popęd ten, zgodnie z biologiczną interpretacją, musi zostać odreagowany. Lorenz twierdzi: „Jest więcej niż prawdopodobne, że złe skutki ludzkiego popędu agresji, dla wyjaśnienia którego Zygmunt Freud stworzył pojęcie popędu śmierci, polegają po prostu na tym, że wewnątrzgatunkowa selekcja wyhodowała w człowieku w zamierzchłej przeszłości pewną dawkę popędu agresji, a w dzisiejszym układzie społecznym nie znajduje on już dla niej odpowiedniego zaworu bezpieczeństwa”. Osobiście nie podzielam tego poglądu. Nie sądzę, ażeby wewnątrzgatunkowa agresja (agresja człowieka wobec drugiego człowieka) była popędem, który w zamierzchłej przeszłości został „wyhodowany” w człowieku. Ponieważ Lorenz wychodzi z założenia, że agresja jest popędem, uważa więc, że popęd ten musi być odreagowany i potrzebny jest do tego celu odpowiedni zawór. Również i z tą opinią nie mogę się zgodzić. Agresja wewnątrzgatunkowa na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie, jak gdyby nagromadzona energia popędu szukała ujścia. Tak też spór ten jest niczym innym jak zwykłą utarczką słowną: tu popęd, tam popęd, pojawia się wewnątrzgatunkowa agresja, kumuluje się, sublimuje albo rozładowuje.